Grzebałam dziś w starych zdjęciach i znalazłam kilka, niestety mizernej jakości, ale jakże wymownych
I przypomniała mi się caaała historia z nimi związana.
20 maja 2019 roku (aż sprawdziłam, był to poniedziałek, a dałabym głowę, że np. sobota lub niedziela) tyrałam jak wół w starym ogródku. W końcu, ledwie żywa, powiedziałam sobie DOŚĆ!
Poszłam w kierunku domu, klapnęłam na schodach i skierowałam wzrok na moje ulubione i najpiękniejsze z drzew, a mianowicie na klon jawor 'Leopoldii'...
I o mało nie wykorkowałam na miejscu...
Na przepięknym wczoraj drzewku, dziś nie było ani jednego całego liścia
A chrupanie na drzewie odchodziło w najlepsze!
Do tej pory chrabąszcze majowe to było tylko wesołe wspomnienie z dzieciństwa, kiedy biegało się wraz z nimi na tzw. "dolinie", zderzało się z nimi w biegu, ewentualnie łapało do słoika, bądź wyjmowało zza kołnierza
A tu nagle ociężały i niezbyt bystry owad okazał się maszyną niszczącą Bogu ducha winne rośliny...
Najpierw ręce mi opadły, potem rozłożyłam pod drzewkiem jakąś plandekę i w amoku zaczęłam strząsać z drzewa podłe chrząszcze, aby je potem unicestwić, już nie pamiętam jakim sposobem
Po skończonym dziele udałam się do sąsiada profesjonalisty, żeby zapytać, czy miał podobny problem. Może i miał, ale już nie ma, bo podlewa rośliny jakimś systemicznym specyfikiem na wszelkie szkodniki
Hymm... taaaa... do kituuu!!! Nie przypadł mi do gustu taki pomysł...
Następnego dnia kolejne chrabąszcze majowe dopełniły dzieła zniszczenia na klonie
Poza znienawidzeniem i własnonożnym zamordowaniem chrabąszczy - niewiele mogłam zrobić. Zauważyłam, że po zeżarciu pięknych listków Leopolda przerzuciły się na kwiaty sąsiedniego drzewka i olśniło mnie, dlaczego kilkuletnia jarzębina prawie nie miała do tej pory owoców
Ja fotografowałam w parterze ogrodu ukochane hosty, a na pierwszym piętrze odbywało się wielkie żarcie.
Przez kilka dni mściwie uprawiałam zbiorowy mord na kolejnych chrabąszczach (przeważnie duszenie butem na plandece), a potem nagle problem sam się rozwiązał, bo pozostałe przy życiu osobniki złożyły w ziemi po 8 jaj i padły trupem.
Leopold straszył, straszył, straszył swoim wyglądem, aż któregoś dnia
wypuścił 30 cm nowe pędy na każdej gałązce i rozwinął nowe piękne liście
I takim to pokrętnym i drastycznym sposobem młody klon w jeden sezon przyrósł mi 2 razy
Powiem Wam... że dało mi to do myślenia... Wniosek początkowo nie był miły do przełknięcia, ale ostatecznie okazał się bardzo budujący... a mianowicie, że Natura jest ode mnie znaaacznie mądrzejsza i bez trudu radzi sobie z moimi wielkimi dramatami
Ale drugiego egzemplarza pięknego Leopolda nie zakupiłam, żeby nie wabić tej chrabąszczowej zarazy do drugiego ogrodu. Dość, że mam tu kruszczycę złotawkę
która mi wpier...
nicza świeżutkie kwiaty rododendronów