Skoro jesteśmy przy hostach... wiecie, ze jeszcze nie tak dawno wcale nie wiedziałam, że coś takiego w przyrodzie istnieje?
Miejsce pod lasem miałam w planach obsadzić hortensjowym szpalerem, ale koleżanka podarowała mi kawałek swoich dwóch funkii i powiedziała, że to rośliny do cienia. I tak się to zaczęło.
Na początku był, hmmmmm, powiedzmy, naturalny żywopłot z podagrycznika. Zaczęłam wyrywać kawałek po kawałku i tak zrobiło się miejsce na dwie podarowane hosty i trzy parzydła leśne.
Potem poznałam osoby, które wiedzy miały trochę więcej niż ja
Szpaler hortensjowy zszedł na inny plan. Zaczęła się mechaniczna walka z podagrycznikiem. Przekopywałam i wyciągałam każdy kawałek kłącza. Dumna z siebie wsadziłam kolejne hościane egzemplarze. Dla każdej z nich wykopałam duży gliniany dół, nasypałam cudownej (tak mi się wydawało) ziemi i posadziłam. Obsypałam piaskiem jako zapora dla ślimaków
Na drugi dzień przyszła ulewa i wszystkie hosty deszcz wypłukał skutecznie, zostawiając doły pełne wody. Hosty zbierałam z siatki, kora spłynęła do lasu.
Na tym zakończyłam moje kombinowanie ziemskie, nawiozłam z powrotem gliny, zasypałam doły, posadziłam to co z siatki zebrałam i po trzech tygodniach wyglądało to tak
Miejsce pod lasem powoli zapełniało się hostami i choć nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem maniakiem hostowym, ale na pewno bardzo je lubię. Dla hortensji tez trochę miejsca się znalazło.
Ubiegłej jesieni przybyły cztery kolejne, a na wiosnę jeszcze cztery nowe przybędą. Ale o tym, to dopiero na wiosnę