Elu, zdrowie najważniejsze. A u Ciebie już dobrze?
Trochę się dziwię, że rozplenice Ci nie zakwitły. U mnie kwitną nawet te, które rosną między tujami i mają cień, suchość i ciasnotę.
Ewuniu, dziękuję. Część bylin wycięłam wczoraj (dziś już mnie nie ma w domu, to słońce świeci), bo bardzo się rozrosły i kładły się na trawnik. Teraz ziemię mam mocno wilgotną, więc powyrywałam dużo z nich z korzeniami. Zrobiło się miejsce, żeby mogły się wiosną znów zacząć rozpychać
Kotek wychodzi na prostą. Ale powiem szczerze, że już przestało mnie dziwić, że czasem ludzie oddają zwierzęta do schroniska po kilku dniach czy tygodniach. Jeśli ktoś wziął kota z taką dokumentacją jak my, a w domu okazuje się to, co się okazało, to nie każdy to potrafi udźwignąć. I psychicznie i finansowo. Ja miałam w sumie już 6 kotów, więc jestem w miarę zaprawiona w bojach, i nie oddałabym go za nic z powrotem, bo to już byłaby dla niego śmierć, ale kosztowało nas to sporo.
Kota również, bo był już tak umęczony bólem, lekami, kroplówkami, operacją, że potrafił siedzieć na szafie w kontenerku cała dobę, bez picia i jedzenia.
Oczywiście to znów wiązało się z wyciąganiem go na siłę i kolejnymi stresorami... i ani raz nas nie podrapał, ani nie ugryzł - co nas zdumiewa do dziś.
Po tygodniu męczarni, poprosiliśmy wetkę, żeby mu założyła wenflon na stałe i wszystkie leki podawałm mu dożylnie. Przyjeżdżałam do domu od mamy tylko po to, żeby podać kotu leki. Z wenflonem to był strzał w 10. Bo to kot, który zniesie dużo, pod warunkiem, że go w pyszczku nie boli. I tak, po dwóch miesiącach i kilku zmianach wenflonu, daliśmy radę, Irys się uspokoił, pyszczek już nie boli, choć kilka tygodni był na psychotropach jeszcze.