Jaguś, co najmniej 5 lat też nie jadłam bo ciągle coś się z nim działo. Pierwszy rok, kiedy zaczęłam moją przygodę z działką, majowy mróz
zniszczył wszystko, kolejne lata mączniak amerykański. Dopiero w tym roku udało się,
można będzie podjeść i na nalewkę wystarczy.
My w domu teraz też nie mamy kota. Parę lat temu musieliśmy uśpić naszą 18 letnią kicię,
wtedy przyrzekłam sobie, żadnych zwierząt w domu.
Muszą mi wystarczyć te działkowe, one też dostarczają mi różnorakich emocji.
Miałam traumatyczne przeżycie z kotką, która nie mogła urodzić swoich pierwszych dzieci. Przyczołgała się do mnie z połową martwego kocięcia na wierzchu.
Położyła się i czekała,że jej pomogę. Musiałam wyciągnąć to martwe kocię, po nim wyszły jeszcze dwa oczywiście martwe.
Po tym zdarzeniu tak się do mnie przywiązała, że chodziła za mną krok w krok i w ogóle nie opuszczała naszej działki. Postanowiłam, że złamię swoje
postanowienie i jesienią, kiedy mniej będziemy przebywać na działce, zabierzemy ją do domu tym bardziej, że mąż też się w niej zakochał.
To było 24 lipca, było już ciemno, pożegnałam się z kicią jak zawsze i pojechałam rowerem do domu. Na drugi dzień dowiedziałam się, że kicię
tuż za ogrodzeniem przejechało auto. Do dziś mam wyrzuty sumienia, że nie przyszło mi do głowy, że ona może pobiec za mną
albo ,że nie zabraliśmy jej wcześniej do domu, bo myśleliśmy, ze mimo wszystko ona tam czuje się szczęśliwsza.
Kicia
Był kot, którego ktoś wyrzucił na działki, gdzie nie umiał sobie radzić, był tak wygłodzony, że jadł suchy chleb. Karmiłyśmy go z sąsiadką na zmianę, stał się
ufnym pieszczochem, ale inny sąsiad podziurawił go strzelając z wiatrówki. Dziś kot ma się dobrze bo zajęła się nim córka sąsiadki, a winowajca
no cóż nie powinno się żle mówić o zmarłych.
Pojawił się też raz, nie wiadomo skąd, śliczny rudzielec, któremu szelki jakie miał na sobie, po prostu wrosły w ciało.
Krążył ponad tydzień przerażliwie jęcząc z bólu. Latały nad nim stada much, cuchnął na odległość, gnił żywcem. Z każdym dniem podchodził coraz bliżej,
czasem na kilka kroków patrząc błagalnie, jakby chciał powiedzieć- uwolnij mnie od tego cierpienia, ale za nic nie pozwolił się złapać. Poprosiłam
o pomoc Straż Miejską. Przyjechali ze specjalnym koszem, ale też się nie udało, tylko się bardziej wystraszył i znikł na pól dnia.
Musiał strasznie cierpieć bo pod wieczór dał się podejść na tyle, że udało się przeciąć w jednym miejscu te szelki. Ulga to musiała być dla niego
wielka bo już przestał uciekać i dał sobie tą uprząż zdjąć do końca.
Z panami ze SM umówiłam się, że zostawią kosz, a jak kota złapiemy, to dam im znać, ( jeden z nich bardziej wrażliwy, zostawił nawet swój prywatny
numer telefonu ) i wtedy oni przyjadą i zajmą się kotkiem, to znaczy odwiozą go do schroniska, gdzie zostanie do czasu wyleczenia.
Na drugi dzień obie z sąsiadką byłyśmy już o 6 rano, żeby upolować kota i umieścić go w koszu. Zadanie okazało się proste bo straszny dzikus nagle zmienił się w potulne zwierzątko.
Problem zaczął się, kiedy zadzwoniłam do SM, że kot jest już w klatce. Przyjechała całkiem inna ekipa. Kota mogą zabrać, ale któraś z nas musi
z nimi jechać. Pojechała sąsiadka, jak się okazało nie do schroniska tylko do weterynarza. Pierwsze pytanie jakie zadała pani weterynarz
brzmiało: " a kto będzie płacić ?" Ekipa ze SM patrzy na sąsiadkę, sąsiadka na ekipę, przecież my miałyśmy tylko pomóc w złapaniu kota, resztą miała
się zająć Straż Miejska. Skoro nie ma chętnych do zapłacenia pani wet. nawet nie chciała biedaka obejrzeć, tylko burknęła od niechcenia,
że jeżeli jest rana to żeby kupić wodę utlenioną i przemyć. Dzielni strażnicy miejscy się zmyli zostawiając sąsiadkę z kotem na ulicy,
rzucając na odjezdnym, żeby kosz przynieść do ich siedziby.
Co miała robić biedna Ania, zadzwoniła po córkę i zabrały kota do domu. Leczenie, prywatne oczywiście trwało około 4 miesięcy. Przez ziarnicę
głębokie rany nie chciały się goić. Dziś Rudy jest zdrowy i szczęśliwy, Ania też bo nie jest sama, ma wiernego przyjaciela, który zawsze ją wita zaraz za drzwiami.
Rudy
Ależ się rozpisałam, ale o kotach tych działkowych mogłabym jeszcze długo.
Kiedyś może wstawię filmik jak odrzucony przez mamę kotek woła MAMA. to nie żart, on wołał a ja ryczałam jak bóbr.
Dosyć na dziś. Jaguś