U mnie przez kilka lat, barierą dla ślimaków był podjazd wysypany tłuczniem. Chyba jednak przez lata wypłukała się pospółka i ślimaki maszerują sobie po drodze jak się patrzy.
Mam czysty żwir na warzywniku (płukany) i stwierdzam, że sprawdza się częściowo. Warzywnik jest w pełnym słońcu. Na grządkach, które są na środku, tj. z każdej strony otoczone żwirem, jest zdecydowanie mniej ślimaków, ale niektórym udaje się tam dotrzeć. Wieczorami, albo w pochmurne, deszczowe dni, ślimaczory dają radę. Poruszają się jednak powoli i dość łatwo je namierzyć i zutylizować, systematycznie monitorując teren.
W gorące dni żwirek się nagrzewa i staje się śmiertelną pułapką dla bezskorupowych. Te, które nie zdążyły skryć się w bezpiecznym miejscu, wysychają na amen. Zbieram potem to, co z nich zostało i wyrzucam.
Myślę jednak, że żwirek, który jest w miejscu cienistym nie będzie się sprawdzał wystarczająco.
P.S. nie wiem czy już było o tym pisane.
Generalnie, jak w wielokrotnie już mówiłam, ślimaki zwalczam wyłącznie mechanicznie - nie stosuję żadnych preparatów, używam szpadla (najczęściej takiego do przycinania krawędzi trawnika). Po długich wahaniach uważam to za bardziej humanitarny sposób niż topienie, albo inne formy pozbywania się niechcianych bezskorupowców. W wielu miejscach zostawiam martwe ślimaki (nie zbieram ich), bo one są kanibalami i kolejne przychodzą, żeby zjeść to, co zostało z poprzedników. Tym sposobem nie muszę przeczesywać uporczywie chaszczy w poszukiwaniu szkodników, bo one same wychodzą, wystawiając się jako łatwy łup. W ostatnich latach miałam kilka takich miejsc, które były wabikami i kontrolowałam je systematycznie, oprócz rutynowego obchodu ogrodu.
Moje doświadczenie jest takie, że istotnie ograniczyłam niechcianą populację w moim ogrodzie.
Oczywiście, przychodzą kolejne.
Jeśli decydowałabym się (choć na chwilę obecną nie planuję) stosować jakiekolwiek preparaty, to robiłabym to wzdłuż ogrodzenia, aby uniemożliwić kolejnym ślimakom kolonizowanie mojego ogrodu.