Melduje sie już w domu...
Jet lag tym razem mnie pokonał.... nie mogę dojść do siebie .. trzeci dzień kładę sie o 19 i budzę sie o 4 ... masakra jakaś...
Maryś szlajaliśmy się po Filipinach i w sumie to samego siedzenia na promie, w samolocie i autobusie było mniej ... ale wraz z przerwami na lotniskach wyszło 40 godzin z kawałkiem od wyjścia z motelu do wejścia do domu. Sama podróż ok, ale tak jak mówię.. tym razem nie dałam rady zmianie czasu.
Fotek ogrodowych na razie nie będzie bo nie wiem w co łapy wlożyc..
ale za moment, na szybko lanszafty z ostatniego plażowania...
Zachwycona byłam wyspa Siquijor... zwana też przez Filipińczyków wyspą szamanów... myśmy żadnego nie spotkali ...
I podziemna rzeka na Siquijor... udało nam sie, ze byliśmy tylko w trójkę z przewodnikiem , światło tylko z czołówek... i niestety fotki tylko ludzkie i z komórki ...