Witajcie. Dziś tak nostalgicznie będzie. Zebrałam w całość kawałki i tak mnie wzięło i napisałam.
Troszkę historii ogrodu. Jako, że zimno za oknem, wspomnienia są akuratne..
Pierwszy raz pomyślałam o tym, żeby coś posadzić za domem, na nowo kupionym kawałku ziemi, jakieś dwadzieścia lat temu. Ale wtedy mogłam tylko pomyśleć. Więc pierwszy rok mojej nowej ziemi zarosły trawy, maki kaczeńce, chwasty maści wszelakiej. I tak sobie rosły przez cały sezon, aż do zimy. Wiosną, 1999 roku wszystkie trawy i chwasty zostały skoszone. Oczywiście nikomu nie przyszło do głowy, że to będzie ogród, bo ziemniaki trzeba, bo marchewkę, bo reszta warzyw. Cóż, ja już plan miałam, więc te wszystkie, jakże potrzebne warzywa, zostały przesunięte sporo metrów od domu. I tak powstała pierwsza rabata, na której posadzona została róża, barwinek, i posiane śmierdziuszki. A potem to już poleciało. Początkowo ogród miał być bezobsługowy, że niby nie będzie trzeba w nim wiele pracować. Gdzie ja wtedy miałam rozum? Ale, posadzone zostały rośliny iglaste, na obrzeżach świerki, które po roku nie dały rady. Po przemyśleniu, kupiłam 120 sosen, miały być wszystkie czarne, i posadziłam. Są do dziś. Ale są zwykłe i są czarne. Tak po połowie. W tym samym roku, 2000 posadzone zostały dwa orzechy włoskie. Jeden ostał się do tej pory i nie wyobrażam sobie bez niego ogrodu. Jest fantastyczny, daje chłód latem, schronienie od palącego słońca. Wytchnienie, które czasem jest niezbędne każdemu. Ach, no przecież! Również w tym roku zostały posadzone jabłonie, śliwy, grusza, brzoskwinia, wiśnia. Z różnym skutkiem rośnięcia na przestrzeni lat, więc część posłużyła, jako dodatek do pieczenia kiełbasek na ognisku.
Co kilka lat powstawały nowe fragmenty ogrodu. To nie tak, że sadziłam wszystko na raz. Powoli powstawały kawałki, które w jakiś sposób starałam się połączyć. Żeby nie było tak, że każdy fragment jest odmienny, niedopasowany. Zawsze wiedziałam, że w końcu, na całości, powstanie ogród. Trzeba więc było łączyć wszystko ze sobą, żeby było spokojne dla oka. Bo tylko wiosną, jest u mnie dużo kwitnących roślin, pozostała część roku, to stonowane kolory, faktury, które wyciągam z różnorodności krzewów, drzew, traw, niewielkiej ilości bylin. Mój ogród nie jest kwiatowym ogrodem. Mało w nim ozdób. Ot, zieleń w odcieniach, szum traw, czerwone gałęzie na śniegu. Gdzieś tam mignie jakaś kwitnąca juka, jakaś kwitnąca róża. Hortensja, którą uwielbiam od paru lat dopiero i hosty. Zwłaszcza duże. Reszta, to dodatki, które raz są, raz ich nie ma. Jeszcze kamień. Ale nie wszędzie, ot, w miejscu nazywanym skalniakiem. Bo te drobinki małe, między kamieniami też lubię...
Jak tak czytam co napisałam, to sobie uświadamiam, że spełniam własne marzenia.. I, że nadal je mam..
Styczeń 2018
Marzec 2018
Kwiecień 2018
Maj 2018
Czerwiec 2018
Cdn.