Dziś... w sensie, że wczoraj... padał śnieg!
Odnotowuję ten fakt, bo wymiar ma niemal historyczny!
Co prawda przez pierwsze godziny w ogóle nie dolatywał do ziemi, bo temperatura była na plusie, ale później zwiększył intensywność i popołudniu się zabieliło!
A myślałam, że tej zimy nie będzie mi już dane doświadczyć śniegu inaczej niż poprzez lukanie na fotki forumowe... no i proszę... taaaka niespodzianka! Jednak zdjęć ilustracyjnych brak, bo nos za drzwi wychyliłam dopiero po zmroku
To może odpowiem na to i owo
Tomku... dyktando było w nagrodę, że mąż znalazł...
teraz jednak zanosi się na to, że przez kolejne 3 miesiące, jeśli nie lepiej, będzie tą instrukcję czytał...
tym bardziej, że coś tam mi na kompie poczyścił i jakieś miejsca się uwolniły... taa...
Miłko... myślałam, że kaktusy trzymasz - podobnie jak ja - przy wejściu do domu od strony ogrodu a przynajmniej tak zapamiętałam to sobie z wizyty... no ale może to była tylko cząstka kolekcji... a gdzie je zimujesz?
Co do mych kaktusowatych... ponieważ w listopadzie i grudniu minus raz był, raz go nie było, do tego deszczu też nie było, i śniegu też, to kaktusy mi na tarasie grzecznie stały...
planowałam je pochować koło 10.12, bo pierwsze prognozy zapowiadały w tym względzie ciągiem tydzień z minusami w nocy... no a skończyło się tak, że przyszło ocieplenie...
więc... kaktusy stały sobie dalej...
w końcu jednak i w mazowieckie dotarł deszcz, trochę popadało, więcej poudawało... jednak tak po skosie niektórym kaktusom się dostało... i nie było już wyjścia, jako że wilgoć i potencjalny mróz to dla kaktusów kombinacja śmiertelna... zatem wniosłam je do domu... w Wigilię...
i jak poustawiałam na szybko na podłodze przed tv, tak stoją tam do tej pory...
i wszystkie - poza jednym
cereusem - eksperyment zdaje się, że zdały i przeżyły...
cereus w sumie też, tylko czub mu zmroziło,więc mu go ściełam
Efciu... dziękuję... dyktando owiane było tajemnicą w sumie tylko przez weekend...
potem zostało udostępnione... chętnaś tudzież inni, by się spróbować...
voila:
Piaseczyńskie dyktando, kategoria gżegżółka napisał:
Dawno temu (obecnie rzec by można, że w czasach zamierzchłych) w małej miejscowości żył kowal Jan. Dzisiaj wspomniana miejscowość znajduje się na obszarze Równiny Piaseczyńskiej. Stanowi ona brzeżną część Kotliny Warszawskiej w strefie jej styku z Wysoczyzną Rawską.
Bohater tej opowieści był rzetelnym rzemieślnikiem. Uważał, że jakiekolwiek niedbalstwo jest w pracy przeciwwskazane. Słuszny sąd! Nicnierobienie, niechby i wyważone, z rzadka jest chwalebne. Dlatego Jan ochoczo kuł żelazo, z którego później tworzył różnorodne narzędzia, na przykład: ruszty, rożny, lemiesze do pługów. Wcześniej słynął także z wyrobów niezawodnych kotłów i rondli, ale fach ten odebrał mu kotlarz Józef. Niepoddający się Jan imał się również kucia zbroi. Wykuwał różnorakie części pancerzy, między innymi: hełmy, napierśniki, opachy, nałokcice czy nakolanniki. Łączył to później w całość nierozerwalnymi rzemykami i sprzączkami. Tę pracę jednak wkrótce zawłaszczyli dla siebie przybywający do miejscowości z północno–wschodnio–polskich stron chciwi, bezkompromisowi i konfliktotwórczy płatnerze. Nie najlepiej wróżyło to Janowi. Czasem, kiedy czuł się bardzo samotny, myślał, że przydałaby mu się w kuźni superatrakcyjna, długonoga pomocnica.
Nasz Jan wychowywał dwóch synów – Wita i Lecha. Ci dziewięcioipółletni hultaje darzyli ojca wielką, bezwarunkową miłością. Mali rozczochrańce skrzętnie pomagali mu w gospodarstwie, tachali też do miasta wyroby rzemieślnicze kowala. Często pakowali się rach – ciach i w półbrzasku, w rześkiej mżawce docierali do znajdującego się na obrzeżach miasta bazaru. Tam, pośrodku rynku, niestrudzenie sprzedawali wyroby ojca i w późnopopołudniowym słońcu wracali w supernastroju do domu, z kieszeniami wypchanymi dukatami. Przekazywali je ojcu, a ten skrupulatnie chował całą minifortunę w skrzyni pod podłogą. Niezmordowanie ciułał grosz do grosza na edukację synów. Pewnego dnia, gdy Wit i Lech wracali znużeni z całodziennym utargiem, ujrzeli na swojej drodze staruszkę z barankiem. Zwierzę tak ochoczo brykało i wykonywało cudaczne półobroty, że wpółżywa babunia za nim nie nadążała. Chwaccy chłopcy chwycili chyżo postronek i pobiegli za barankiem do chaty staruszki. Ona zaś w podzięce oddała im rozswawolonego rogacza. Kowal Jan był ukontentowany – baranek będzie woził na targ jego wyroby rzemieślnicze. Tak też pewnego rześkiego czwartkowego poranka się stało. Powędrowali wszyscy na pobliski bazarek. Wówczas to zza rogu domostwa Jana wychynęło dwóch rzezimieszków. Jeden z nich przypominał chuderlawego hipochondryka z miną charta. Drugi przymrużył oczy, naprężył mięśnie i wyważył drzwi Janowej chaciny. Rabusie bez skrupułów zachachmęcili kowalowe oszczędności. Przywłaszczyli sobie wszystko! Jan po powrocie do domu wpadł w bezbrzeżną rozpacz. Półprzytomnie rozejrzał się po izbie. Chciał krzyknąć, jednak z jego gardła wydobyło się zaledwie rzężenie. W potężnej chandrze jęczał tylko półgębkiem. Nic nie będzie ze szkół dla synów! Na samą myśl o tym krew stężała mu w żyłach. Nagle w chacie pojawiła się zażywna staruszka, uprzednia właścicielka baranka. Pocieszyła Jana, po czym podeszła do zwierzęcia. Zamachnęła się i jednym szybkim ruchem zdjęła mu ze łba rogi! Jan patrzył jak zahipnotyzowany. Okazało się, że są one szczerozłote. Dzięki ich wartości znienacka kowal stał się zamożnym człowiekiem.
Rabusie nie mieli dużego pożytku ze zrabowanych pieniędzy. Nie wyszły im na zdrowie mrzonki o bogactwie. Gdy tylko, będąc w pobliskim miasteczku, próbowali zapłacić za cokolwiek pieniędzmi Jana, te natychmiast zamieniały się w piasek. Dukatów było wiele, toteż niemal całą miejscowość zasypali piaskiem. W taki oto sposób powstało supermiasto Piaseczno. Dzisiaj miejscowość rozciąga się pięknie pomiędzy Lasem Kabackim, a terenem Chojnowskiego Parku Narodowego. My zaś tylko możemy powspominać bohaterskiego Jana, żyjącego w jakże odległych od naszego hiperkonsumpcjonizmu czasach.
Jako że przez tydzień dyktanda były w bibliotece do wglądu planowałam tam podjechać, by zerknąć w tekst swojego i poznać błędy... błąd zapamiętany pozwala uniknąć wtopy w przyszłości... niestety kręgosłup odmówił współpracy i w związku z powyższym pozostało mi zapamiętanie sobie tegoż dyktanda w całości
Efciu... ciekawą tezę postawiłaś... jednak nie potrafię Ci odpowiedzieć, czy faktycznie istnieją rodki tak do końca opuchlakoodporne... na pewno nic na ten temat nie czytałam... a zakładam, że gdyby takową odporność zaobserwowano, to głośno by o tym trąbiono i bez wątpienia postawiono na produkcję takowych egzemplarzy...
no bo kto by nie chciał mieć w swoim ogrodzie rodka, który ma gwarantowane piękne liście przez cały sezon... toż to rodek marzenie! Z tego zaś co obserwuję, to obecnie jest popyt z jednej strony na rodki o wysokiej mrozoodporności a z drugiej na rodki o przedłużonym terminie kwitnienia (letnim czy jesiennym) i w tym kierunku idą prace i badania... i takie rodki pojawiają się na rynku
W temacie opuchlakowym jeszcze... to - piszę teraz na podstawie własnych obserwacji, bo czytać też o tym nie czytałam - wydaje mi się, że
może być tak, że są rodki, które smakują opuchlakom bardziej i takie, które smakują im mniej... i tak się głośno zastanawiam... może opuchlaki, mając wybór czy wręcz rodka na drodze, nie powiem, że 'świadomie', ale z jakichś względów potrafią powędrować masowo do jednego a drugiego pominąć!
Taki przykład: moje osobiste rodki 'Madame Masson' i 'Królowa Jadwiga'... rosną obok siebie i stykają się gałęziami, a wręcz się nimi wzajemnie przeplatają, więc co to byłby za problem dla takiego opuchlaka przejść z jednego liściora na drugi i ugryźć i tu i tam? Tymczasem 'Madame M.' podżarta jest okropnie a na 'Jadwidze' wżery dosłownie 3 i to w rozmiarze mini, praktycznie niewidoczne...
przypadek czy nie? Może kategorycznych wniosków odnośnie tych dwóch konkretnych rodków wyciągać jeszcze nie będę, bo rzeczoną sytuację zaobserwowałam po raz pierwszy i może w nowym sezonie już tak kolorowo nie będzie... no chyba że opuchlaki generalnie padną trupem, wtedy to będzie i kolorowo i cudnie...
ale obserwować myślę, że warto! Może się moja teza potwierdzi... albo i nie
Natomiast mam jeszcze jeden przykład... rodkiem całkowicie pominiętym przez opuchlaki w moim ogrodzie jest 'Blurettia' czyli posiadaczka w połowie genów jakuszimańskich, zresztą od samego 'Koichiro Wada'... jest to mój najstarszy rodek i najbujniej kwitnący zarazem... 10 lat razem i faktycznie nie przypominam sobie, bym jakiegokolwiek roku wylewała nad nim łzy z powodu opuchlaków... acz wredna, zielona gąsienica to na nim gościła i na gorącym uczynku została przyłapana...
może zatem te jakuszimańskie liście są faktycznie grubsze i przez to mniej dla opuchlaków smaczne albo też jakieś inne względy na ten niesmak wpływają... może kutner?
Acz akurat 'Blurettia ma go tyle, co kot napłakał...
więc co nie pasuje opuchlakom? Chciałabym to wiedzieć!
Wracając do 'Koichiro Wada'... to gości on u mnie od sierpnia a 'Caroline Allbrook' (jeszcze nie zaprezentowana) od września tamtego roku... oba też pozostały nietknięte... oba są jakuszimańskie... ale według mnie duże znaczenie w wytłumaczeniu pominięcia ich przez opuchlaki ma tym razem termin, w którym do mnie trafiły... w tamtym momencie ich młode liście nie były już tak wydelikacone jak w czerwcu i lipcu, gdy opuchlaki żerują na rodkowych liściach z całą mocą... a że opuchlakowe menu jest szerokie, to wydaje mi się, że późnym latem jest ono ukierunkowane już na inne roślinne delikatesy... ale wiedzieć tego na pewno, to nie wiem i tylko gdybam... gdybam... gdybam
>>> Jeśli ktoś ma jakieś spostrzeżenia na temat potencjalnej opuchlakoodporności tego czy innego rodka, to proszę o podzielenie się ze mną swoimi spostrzeżeniami <<<
Majko... normalnie rozbiłaś bank!
Zapomnieć, że się kupiło rodka i szukać go na nowo!
I powiadasz, że na szerokiej liście zakupowej, z którą się udajesz do Pisarzowic masz 15 rodków!
Ofkoz ciekawam bardzo, które to wyróżniłaś a które masz w odwodzie... udostępnisz tą swoją listę?
O zakupach w takich rozmiarach to ja tylko mogę pomarzyć... ale lubię słuchać i kibicować planom zakupowym innych
U mnie wiosenno letnie zakupy czyli zarówno 'Weissenburg' jak i 'Picobello' nie są zapączkowane czyli zgodnie z normą niestety
'Koichiro Wada'u Ciebie też niepogryziony, notuję sobie w pamięci... a 'Kalinka' jak? Zaczynam zbierać argumenty na poparcie lub zaprzeczenie teorii o niesmacznych dla opuchlaków rodkach jakuszimańskich
Gosiu... do Płocka ma nas zanieść w ferie... zaraz Ci napiszę jakieś konkrety
Moje rodki poza wymienionymi powyżej zapączkowane są nawet nieźle... co do hortensji ogrodowej, okaże się w sezonie... w zeszłym roku jej kwitnienie zapowiadało się bajecznie, ale susza dała jej tak popalić, że co trochę mi mdlała i dopiero po 5 konewkach się podnosiła... ostatecznie nie wykształciła wszystkich kwiatostanów w sposób mnie zadawalający... te póżniejsze były nawet i 2x mniejsze niż te,które wystartowały jako pierwsze...
a czy Ty swoje hortensje okrywasz? Bo ja tej zimy z uwagi na temperatury nie spadające poniżej -5 °C po raz pierwszy z okrywania zrezygnowałam całkowicie i dlatego też ciekawa jestem, jak to się przełoży na kwitnienie w sezonie
Teraz kapka, co u mnie... ano kręgosłupowo to tak sobie... albo inaczej... jest ciut lepiej niż tydzień temu i znacznie lepiej, by nie powiedzieć, że rewelacyjnie niż miesiąc temu...
no ale może jednak tego nie powiem, by nie zapeszyć...
w każdym razie mogę już siedzieć, bo... nie mogłam... siedzenie = płakanie z bólu... więc, jak nie chodziłam, to leżałam i tak od 3 miesięcy... na leżąco śniadałam, czytałam i klikałam, reszta tak zwanych obowiązków również leżała... odłogiem...
a zaczęło boleć ot tak, z niczego i narastało... Święta i jazda tam i z powrotem to była m-a-s-a-k-r-a... ofkoz jestem już po wizytach lekarskich i prześwietleniu, wybrałam przeciwbóli od groma i nawet udało mi się zapisać na rehabilitację... zacznę ją pod koniec maja... noszzz rewelka...
no dobra... starczy tego mego ekshibicjonizmu
A ogród? Żyje... acz z uwagi na wyłuszczone powyżej komplikacje zdrowotne to... sezon nie został zakończony w ogóle...
dobrze, że zdołałam posadzić tudzież zadołować wszystko to, co stało w doniczkach i wyglądało zmiłowania... trochę w grudniu, trochę w styczniu...
generalnie powolutku...
a że worki z ziemią, którą miałam utylizować na podwyższenie rabaty centralnej, nadal leżą na środku byłego trawnika, to trudno... doczekają wiosny, akurat im nic się nie stanie... byłemu trawnikowi zresztą też
Generalnie nic nie jest zabezpieczone, bo temperatury nie spadają poniżej -5 °C... świąteczna choinka leży jednak na tarasie pocięta mymi rękoma i służy gałęziami na wypadek niespodziewanego
Jednak dzięki takiej a nie innej, dziwacznej pogodzie mogę cieszyć oczy zielenią paprot towarzyszących różanecznikom
I co jeszcze? Ofkoz snuję teraz rozliczne plany, że może tego to bym dała tam a owego gdzieindziej... ale takie plany snuję zimą corocznie...
jak również corocznie debatuję, czy dać się ponieść entuzjazmowi i zakupom w sieci czy jednak odpędzić tego demona
Fot aktualnych brak... zostawiam te, które prezentowałam już w większości w wątkach paprotnych a robiłam w Sylwestra i kilka dni po Nowym Roku... ofkoz w tragicznych warunkach oświetleniowych, więc niektóre z ostrością są na bakier... proszę o wybaczenie
8h przed wystrzeleniem korków od szampana
Asplenium scolopendrium 'Crispa' wraz z siewką
Asplenium scolopendrium 'Angustifolia'
Adiantum venustum
Dryopteris erythrosora 'Prolifica'
Cyrtomium fortunei
Mój ulubiony zestaw
Dryopteris erythrosora 'Prolifica' w roli gwiazdy,
Cyrtomium fortunei i
Polystichum setiferum nieznanej odmiany po lewej,
Adiantum venustum i
Polystichum neolobatum 'Shiny Holly' poniżej oraz na poły już zsypiające
Athyrium otophorum 'Okanum' po prawej
I już noworocznie
Adiantum venustum w paprotnym uścisku z
Cyrtomium fortunei,
Dryopteris erythrosora 'Prolifica' oraz
Polystichum neolobatum 'Shiny Holly'
Adiantum venustum
Cyrtomium fortunei
Dryopteris erythrosora 'Prolifica'
Dryopteris affinis 'Crispa Congesta'
Polypodium vulgare 'Whitley Giant'
Blechnum penna-marina
Athyrium otopharum 'Okanum'
Polystichum setiferum 'Herrenhausen'
Polystichum setiferum 'Congestum'
Dryopteris sieboldii
Polystichum neolobatum 'Shiny Holly'
Dryopteris wallichiana
Polystichum setiferum nieznanej odmiany, co to miał być 'Plumosum Densum', ale mu nie wyszło
Polystichum makinoi