To ja sobie jeszcze powspominam. W 2009 r. zamarzyło nam się wrzosowisko. Historię ma niezbyt długą, ale te kilka lat, kiedy było, cieszyło oko. Założyliśmy je pomiędzy magnolią Susan (wtedy jeszcze dość skromną) a jednym z zielonych świerków.
W następnym roku (2010) wyglądało już całkiem przytulnie:
W 2011 dostawiłem kalmię wąskolistną.
W 2012 wrzosowisko było chyba najbardziej atrakcyjne, choć jak miało się okazać, był to jego łabędzi śpiew.
W słoneczny jesienny dzień 2012.
Niestety w następnych latach, wrzosy zaczęły mizernieć i zasychać, stopniowo wyjmowałem coraz więcej z nich. Było coraz gorzej, nawet fotek z rozżalenia nie robiłem. I tak oto przestało istnieć. Przetrwała tylko kalmia, rozrosła się szeroko, tylko coraz gorzej kwitła. W zeszłym roku ją przyciąłem w nadziei, że zmężnieje. Zobaczymy, jak zakwitnie w przyszłym roku.
Miejsce, które zajmowało wrzosowisko, wygląda obecnie tak (fotka z końca maja).