Ewciu i
Gosiu i inni
drodzy forumowicze, odpowiem łącznie, bo w zasadzie pytacie o to samo. Uspakajam, że na nic nie zapadłem, Covid na razie trzyma się ode mnie z daleka, w sen zimowy też jeszcze nie uderzyłem, już Wika się o to bardzo stara. To ona głównie jest przyczyną mojej absencji, choć ta absencja to nie do końca prawda, bo przecież zaglądam, tu i ówdzie zostawiam podziękowania, a czasem i coś skomentuję – np. u Moni w wątku cztery dni temu, nie jest więc tak źle. Nie da się jednak ukryć, że młoda suka dość dużej rasy wymaga, zwłaszcza od faceta na kółkach, sporo uwagi i wysiłku. Wypadają jej mleczaki, cały czas szuka, co by tu włożyć do pyska i ukoić choć trochę to straszne swędzenie dziąseł towarzyszące wyrzynaniu się stałych zębów. Robi się ciężka (niedługo dobije do 20kg) i silna jak diabli. Stosujemy różne smakowite gryzaki, żeby jak najmniej interesowała się tym, czego nie powinna niszczyć, ale niestety w ogrodzie nie zawsze da się ją upilnować. Kilka floksów mi już wyjęła, nie były jeszcze dobrze zakorzenione, nie wiem, gdzie są, więc raczej stracone. Mam plakietki, będę wiedział, co dokupić.
Trochę dołków pokopanych, trochę korzeni wyrwanych, nawet te zasieki, co je widać na fotkach, nie do końca są już skuteczne. Jeśli dostanie głupawki i bardzo mocno będzie się jej chciało, sforsuje na pewno. O, i karmnik powalony na ziemię (brzozowy pień już przegnił, więc nie do końca jej wina, ona tylko dopełniła dzieła). Staram się z nią być w ogrodzie, żeby czuła moją obecność i trochę się pilnowała, ale nie zawsze jest to możliwe. Nic to, podchodzę do tego ze zrozumieniem, wszystko jest do odtworzenia, wszystko, co materialne.
Są i dobre wieści. Sporo już umie, zna trochę komend, łatwiej się z nią dogadać, choć jeszcze się siebie nawzajem uczymy. Załatwia się już dość regularnie na spacerach, oczywiście też czasami w ogrodzie, no i zdarzy jej się w domu, zwłaszcza w chwili podniecenia, intensywnej zabawy czy stresu. Ale coraz częściej sygnalizuje nam, że chciałaby wyjść na trawkę. 16 listopada skończy dopiero piaty miesiąc, wszystko zmierza ku dobremu.
W ogrodzie, jak to na jesieni, robi się smutnawo, choć trochę kolorów rozbija tę szarość. Zazwyczaj najpiękniej przebarwiała się kalina, najpierw bywała żółta, potem intensywnie czerwona, w tym roku jednak liście opadły zbyt szybko, czerwień nie zdążyła zaistnieć, nie wiem, co to zwiastuje? Najdłużej liście trzymają się na perukowcach, robią się jasno-czerwone na tych od strony wschodnio-południowej, a żółte na tych od zachodniej. Najbardziej jednak cieszy mnie, że udało mi się uchronić przed plagą jedynego bukszpana, ale w newralgicznym punkcie, więc szkoda by było. Cieszy mnie to tym bardziej, że u wszystkich moich sąsiadów ćma zniszczyła bukszpany dokumentnie.
Skalniak też musieliśmy otoczyć, bo bardzo lubiła po nim brykać i wyjmować rojniki. Jak chce, to się dostanie, ale jednak siatka trochę ją ogranicza. Robi to zdecydowanie rzadziej.
Tymczasowy ratunek dla rojników ze skalniaka.
Młode lawendy obstawione czym się da, żeby utrudnić dostęp.
'Alexandrina' dobrze się zapowiada, o ile kwiatów nie zniszczą kwietniowe przymrozki
.
Japonka Ledikanense mocno żółcieje. Zawsze sporo liści zrzuca, ale teraz wygląda, jakby nie miała zamiaru zachować żadnego.
Pieris bez zająknięcia.
Żurawki nie idą spać?
Okręt flagowy płynie dalej.
Wika powiedziała, że takie barachło należy wymienić.