Nie wiem czy to szczęście w tym nieszczęściu, że to nie był szpadel, bo nim to by sobie tego palucha obciął ( parę w rękach to ten mój chłop ma niezłą)... ciął pilarką betonowy krawężnik i ten obcięty kawał betonu wylądował na nóżce...
l
Ale póki co, chodzi i coś nie coś nawet robi . Ale do felernej rabatki na razie się nie zbliża
chyba ma traumę
Dzisiaj skosiłam trawnik i w końcu wygląda wszystko porządniej.
W sobotę byłam u córki, która stwierdziła, że róże to jednak nie jej bajka, więc mogę je sobie zabrać. Ok, szkoda, żeby się zmarnowały…tylko, że wykopać też je musiałam sama, no bo Połówek kontuzjowany.
Fajna robota była… 6 róż, kilkuletnich, kopanych z mokrej ziemi gliniastej… czułam się jak chłop małorolny po orce.
A po powrocie do domu, trzeba je było posadzić. Dół miałam wykopany tylko na dwie… no i ziemię też musiałam pomieszać.
Pół niedzieli leżałam martwym bykiem, po tej robótce.
Na razie na róże patrzę z obrzydzeniem. Może mi przejdzie jak zakwitną.
A tymczasem napawam oczy tulipankami i inną zieleniną.
Szkoda, że pogoda ma się popsuć. Ciekawe czy magnolia Susan da radę przy tych zapowiadanych przymrozkach.