Żanetko, no i jak tu żyć?
W weekend odwiedziłam wraz z innymi forumkami 4 ogrody, każdy inny, w każdym coś mnie zachwyciło. Jakie to jest cudowne, że możemy oglądać na żywo czyjeś ogrody. Każdej wiosny, kiedy zaczyna się sezon, liczę, że uda mi się kogoś odwiedzić.
Strasznie żałuję, że nie mam dość czasu na częstsze wyjazdy.
Chętnie bym odwiedziła ogrody po kilka razy, bo przecież w sezonie ogród wygląda co chwilę inaczej, ale ze względu na to, że tyle jest jeszcze ogrodów do odwiedzenia, na razie jest to mało prawdopodobne. Zresztą pewnie stałabym się natrętnym gościem, a tego nie chciałabym.
Wracając do weekendu, nie dosyć, że były piękne ogrody, to pogoda była jak w sierpniu, towarzystwo rewelacyjne. Jak tu nie kochać takich wyjazdów. Nawet fakt, że miałam po raz pierwszy tak daleką drogę do pokonania, nie zniechęcił mnie do wyjazdu.
Musiałam się z Wami spotkać.
A teraz wracam do prozy życia, czyli do mojego ogródka.
Na zlocie kupiłam tylko dwie roślinki: magnolie Mickey Mouse (chociaż ja znalazłam tylko Mini Mouse, chyba, że źle zapamiętałam nazwę) i oczara Quasimodo.
Ale za to przytargałam kilka roślinek, które dostałam od forumków.
Przede wszystkim hosty i liliowce.
Dzisiaj było pierwsze sadzenie. Żeby posadzić liliowca musiałam najpierw wykopać berberysa. Oczywiście, nie umiałam go wyrzucić z ogrodu, więc musiałam się nabiegać, żeby znaleźć mu miejsce. Czeka mnie jeszcze znalezienie miejsca dla jeszcze jednego liliowca. Z hostami nie będzie problemu, bo akurat zwolniło się cieniste miejsce. No i dostałam od Ani gaurę. Mam nadzieje, że tym razem się uda.
Żeby nie było, że przez cały dzień posadziłam tylko 2 roślinki, dzisiaj było wielkie sprzątanie po zostawieniu 2 chłopów w domu na 3 dni.
No i niestety musieliśmy zdjąc z domu winobluszcz. Trochę tego było.
Ale poza tym faktycznie snułam się więcej po ogrodzie niż pracowałam.