Maggie filtry mam, zestaw prostokątnych ND Cokin i polaryzacyjny NISI, ale tu jest sprawa jeszcze nierozpoznana, bo soczewka przednia obiektywu jest bardzo wypukła. Muszę obejrzeć, czy da się jakoś ten holder zamontować.
Wańka ma zdecydowanie mniejsze zacięcie wolnościowe niż Kredka. Choć musieliśmy dodatkowe deski w bramie wstawić, bo wyłaziła. Teraz chyba sobie robi wycieczki do Bożenki, jak furtka w naszym wspólnym ogrodzeniu jest niedokładnie zamknięta. Ale nie znika.
Nelu bardzo dziękujemy!
Domek póki co służy dobrze, po pewnych niezbędnych ulepszeniach. Łazienkę grzejemy piecykiem Zibro, to takie ustrojstwo na naftę oczyszczoną. Dobrze grzeje i nie wymaga odprowadzania spalin, bo ich nie wytwarza. Praktyczne w naszych warunkach.
Planujemy zrobić drugi komin i ogrzewanie piecowo-kominkowe w mrówczanym, który graniczy przez ścianę z łazienką. Ale najpierw podłoga w kuchni (mój priorytet) i weranda (priorytet W.)
Wiesiu obiektyw zaprezentowałam na tle choinki, jak przystało na prezent świąteczny
A fotografowania nieba dopiero się uczę, w domu nie ma za wiele okazji, bo w Warszawie ledwo jakieś gwiazdy widać.
Danusiu trawy mają się dobrze przy tej pogodzie, choć ja bym wolała śnieg i mróz... A majster to wręcz przeciwnie
robót ma za dużo do obskoczenia a pomocników brak.
Oj, my fajerwerków nie lubimy, psy jeszcze bardziej. Dlatego na wsi wolimy być w sylwestrowy czas, bo tu prawie nie strzelają. Ciesze się, że Ci się nasza chałupka podoba
Miłko trudny ten obiektyw, nie potrafię poradzić sobie z tym :kładzeniem się" obiektów w kadrze do środka. Zniekształca to obraz niestety przy najkrótszej ogniskowej.
Piece to dla nas kwintesencja relaksu w zimowy czas. Dlatego trochę monet wydaliśmy na ich remont, ale opłacało się!
Idziemy dalej
Drugiego dnia stycznia Wańka znów zarządziła pobudkę o 7.00, więc wystawiłam ją, a za nią michę z żarciem.
Samopoczucie miałam takie sobie średnie, katar wciąż dokuczał, więc postanowiłam tego dnia nigdzie nie wyłazić.
Zjedliśmy śniadanie, po którym W. udał się po zakupy. Najpierw jednak podjechał do Bożenki rozładować żywotniki. Worki z obornikiem nadal leżały na samochodzie, zaczęłam się zastanawiać, czy ten prześwietny ładunek wróci z nami do Warszawy...
Ja zgarnęłam psy do domu i zabrałam się za ogarnianie zmywania, a potem chciałam zająć się woskowaniem niektórych mebli resztkami wosku przywiezionymi z Warszawy. Niestety okazało się, że podgrzewanie na piecu tychże resztek nie przyniosło spodziewanego rezultatu i wosk, najwyraźniej pozbawiony składnika rozmiękczającego, który pewnie odparował, kruszył się i nie nie dawał rozprowadzać.
Wobec powyższego zaczęłam myśleć nad dokończeniem skrobania drzwi, które zaczęłam z 5 lat temu i dotąd nie skończyłam. A w sumie już niewiele zostało. Opalarkę gdzieś wcięło, za to namierzyłam szlifierkę. Drzwi jednak w pojedynkę nie byłam w stanie wywlec na zewnątrz.
Machnęłam więc ręką, wymyłam piec kuchenny, podłogę i zamierzałam wleźć z powrotem do łózka z książkami i herbatą.
Dostrzegłam jednak, że do miski psiej z niedojedzonym żarciem nadciągnęły trzy koty maści różnej. Zauważyły bidaki, że Wańki nie ma i czujnie się rozglądając pałaszowały ryż z kurczakiem. Otworzyłam im jeszcze puszkę, ale gdy wyszłam do nich, dwa najpłochliwsze uciekły. Został jeden burasek, który był tym wygranym, bo cała micha była jego, z czego skwapliwie skorzystał.
W domu utrzymywało się ciepło, postanowiliśmy napalić po południu w chlebowym i mieliśmy nadzieję, że to wystarczy do następnego dnia.
Nie padało, więc W. po powrocie zajął się się sadzeniem. Nie mam już kontroli nad tym, co przywozi i gdzie sadzi. W sumie to on się zna, a nie ja. Zmarnowaliśmy niestety wiele roślin sadząc prztynki bylin, które przepadły i teraz staramy się wchodzić na nowe tereny z dużymi silnymi roślinami.
Leżałam sobie smarkając i czytając oraz słuchając radia, gdzie dominującymi informacjami była ptasia grypa w gminie Uścimów i sprawa rozwiązania umowy z Riadem Haidarem, wieloletnim ordynatorem oddziału neonatologicznego szpitala w Białej Podlaskiej. Ordynator, z pochodzenia Syryjczyk twierdzi, że z powodów politycznych (poseł KO, długoletni szef sztabu WOŚP w Białej) nie przedłużono mu kontraktu, a chcąc go upokorzyć zaoferowano mu jedynie pracę lekarza na ww. oddziale. Dyrektor szpitala oczywiście miał inne zdanie, a gdzie leży prawda...
W. wrócił zialjany z ogrodu i celem pokrzepienia sił wręczył mi cebularza i resztki sylwestrowego bigosu, a sam zajął się piecem oraz mającym tam trafić drobiem. Narzekał, że boli go ten kontuzjowany palec, jakby marzł mu boleśnie zupełnie niestosownie do aury. Kładę to na karb braku właściwego krążenia.Naczynia krwionośne musza się dostosować do nowej sytuacji i to wymaga czasu.
Nasza wielofunkcyjna żeliwna gęsiarka został umyta, wyłożona jakimiś warzywami. Pokrywa niestety była bezużyteczna, ponieważ W. odłożył ją jakiś czas temu na jakiś kawałek plastiku, który przykleił się do niej na amen.
Psy były żywo zainteresowane wkładem do pieca, trzeba je było odganiać, żeby sobie ryjów nie poparzyły. W. trochę przegiął z temperaturą, bo zegarek na drzwiczkach zaczął wskazywać 300 stopni. Trzeba było nieco odczekać i przy 250 W. zaryzykował. Perliczka została prewencyjnie nakryta folią aluminiową. Podczas pieczenia W. kontrolnie sprawdzał i odwracał naczynie oraz opakowanie z gęsią.
W domu zrobiło się cieplutko. W oczekiwaniu na obiad czytaliśmy Brać Łowiecką, gdzie zaciekawił mnie artykuł dotyczący hejtu na myśliwych. Temat łowiectwa dyskutowaliśmy już wielokrotnie z W. i czytając niejednokrotnie bzdurne, agresywne komentarze na ten temat w necie szlag mnie trafia. Autor artykułu, prawnik posługiwał się nieznanym mi terminem, mianowicie pisał, ze ludzie należący do tych wszystkich organizacji przeciwnych myśliwym uprawiają "bambizm", co oznacza, że antropomorfizują zwierzęta w sposób absurdalny i przypisują im cechy, które z dzikiego zwierzęcia robią pluszową zabaweczkę. Termin zaczerpnięto z historii o słodkim jelonku Bambi, rzecz jasna.
Po głębokim przemyśleniu oznajmiłam W., że my na pewno uprawiamy bambizm w stosunku do naszych zwierząt domowych. W. potwierdził, że to co my robimy to już jest forma patologiczna bambizmu. :lol2: Tu przykład bambizmu niewerbalnego
Gdy żywność nadawała się do konsumpcji, a wyszła przepyszna, słońce już było nad horyzontem.
Opatuliłam się i wyszłam popatrzeć na zachód, choć nie był on szczególnie spektakularny.
Natomiast różowe rozbłyski oświetliły chmury na wschodzie. Wkurzyłam się, bo zauważyłam włos na matrycy czy na lustrze i walczyłam chwilę, żeby się go pozbyć. Niestety uczepił się i ni huhu.
Poszłam do domu, zdjęłam obiektyw i z duszą na ramieniu kawałkiem sterylnej gazy zdjęłam włos, który na szczęście był dobrze widoczny.
Tymczasem, gdy słońce już zniknęło, na niebie zaczęły się dziać rzeczy cudne. Warto czasem poczekać kilka minut.
Wróciłam do domu, gdzie W. zawzięcie dokręcał śruby w krzesłach kuchennych. To są stare krzesła odzyskowe w typie thonet i zawsze któreś się rusza, skrzypi i czasem strach siadać.
Napiliśmy się herbaty, a po zapadnięciu zmroku wylazłam jeszcze z aparatem. Ustawiłam statyw słuchając jakichś podejrzanych wrzasków dochodzących z pół za stodołą. Nie były to typowe odgłosy szczekania psów, raczej takie szczekające krzyki. W. zawezwany jako specjalista stwierdził, że to lisy się nawołują.
Nocne niebo z lekkimi chmurami fotografowane z ogrodu wyglądało tak.
Potem wyszliśmy z W. przed dom na drogę. Księżyc niestety świecił dość mocno, dodatkowo świeciły też latarnie uliczne, więc fotki tej strony nieba są rozświetlone z boków kadru.
Pośrodku nasza chałupka z oświetlonym oknem sypialni. Niebieska poświata to przecudnej urody migocząca dekoracja świetlna na płocie sąsiada Bożenki...
Przeciwpołożna strona
I oko na Księżyc
Chłodno się robiło, więc wróciliśmy do domu. Na kolejny dzień zaproponowałam wycieczkę w przyrodę, ponieważ pogoda miała być sprzyjająca. Co też opiszę w c.d., który niebawem n.