Żaneto, Gosiu, a wiecie, że ja do niedawna miałem tak samo, też mi wszystkiego było żal, choć czułem podskórnie, że jakieś zielsko mi nie pasuje. To u Zielonozakręconych normalka, wydaje nam się, że każda roślina ma duszę i tknięcie jej rozdziera nam serce. Ba, miałem nawet taki czas, że szkoda mi było każdej gałązki. Ale ostatecznie się z tego wyleczyłem. Właśnie pozbyłem się poletka bergenii. Przez lata jej nie tknąłem, choć cały czas miałem świadomość, że to roślina cienia i miejsce, na którym jest posadzona absolutnie się dla niej nie nadaje. Skutkiem było nagminne przesuszanie i w konsekwencji kiepskie kwitnienie. Usunąłem, choć nie bez mrugnięcia okiem, bo dwa kawałki wetknąłem gdzieś przy płocie w cieniu, cześć oddałem sąsiadowi, żeby aż tak sumienia nie obciążać.

Tak czy owak w decyzji pomogła zapewne konieczność znalezienia miejsca dla jeżówek i floksów. Obawiam się, że to samo czeka krwawnicę. To pijaczka i owszem, zakwitnie, ale w okresie suszy robią się z niej suche badyle i przez pozostałą cześć sezonu wygląda okropnie. Nie mam niestety dość wilgotnego miejsca, by zadość uczynić jej wymaganiom. Czy warto się męczyć, czy lepiej wziąć rozwód?