Faktycznie treking w Himalajach potrafi być męczący gdyż często chodzi się na znacznie wyższych wysokościach niż w Polsce. Tak od 3500 metrów można już poczuć wpływ wysokości,
nas na szczęście w tym roku żadne problemy z tym związane nie dopadły. Wyjazd zimowy ma przy tym dużo zalet, a największą z nich jest to, że można poczuć atmosferę tych gór.
Szlaki w Himalajach stały się w ostatnich latach bardzo popularne i w sezonie jest na nich spory tłok. My jednak spotykaliśmy co najwyżej kilku turystów dziennie, a w bazie pod Annapurną
było ich razem z nami raptem chyba z dziewięciu. Przy tak małej liczbie osób nic nie zakłóca atmosfery tego miejsca, które powala swoim pięknem.
Baza jest położona w środku gniazda Annapurny i otoczona ze wszystkich stron szczytami po 7 i 8 tyś. metrów. Widok jest naprawdę nieziemski, a będąc na miejscu trudno ogarnąć,
że główna Annapurna wypiętrza się jeszcze na 4 kilometry wzwyż od miejsca, w którym stoimy. Szczyt wydaje się bowiem dość płaski i na wyciągnięcie ręki, niemalże do osiągnięcia w kilka godzin.
Jest to jednak bardzo złudne, a statystki mówią, że nie wraca z niego 1 na 3 śmiałków.
Zimą w Himalajach jest też większa gwarancja słonecznej pogody, bo to miesiące z najmniejszą sumą opadów w roku. W tym sezonie trafiła się nam jednak wyjątkowo śnieżna zima,
która w połączeniu ze słoneczną aurą dawała naprawdę bajkowe widoki. Dla nas taka ilość śniegu straszna nie była bo często można z takimi warunkami spotkać się w Polsce.
Dla Nepalczyków czy też Hindusów to jednak nie była rzecz normalna, a raczej poważny problem. Nie dość, że pod wpływem słońca nie zmąconego chmurami śnieg stawał się miękki
i człowiek w drugiej połowie dnia zapadał się prawie po pas to jeszcze pojawiło się istotne zagrożenie lawinowe. Choćby niewinnie wyglądająca ścieżka, którą spokojnie przeszliśmy
nie widząc żadnego niebezpieczeństwa, dwa dni później gdy wracaliśmy była cała zasypana lawiną. Takich miejsc było zresztą na trasie więcej,
a w styczniu kilka dni przed naszym przyjazdem pod śniegiem zginęło w tym regionie kilka osób.
Mimo tego naprawdę warto było tam się wybrać, a widoki himalajskich szczytów skąpanych w zachodzącym i wschodzącym słońcu były niewiarygodnie piękne.
Pawle pieca, o którym piszesz w bazie nie widzieliśmy. Raczej były tam nagrzewacze gazowe, które stawiano pod stołami nakrytymi kocami tak że siedzą przy długiej ławie
umieszczało się nogi w przyjemnym ciepełku. Innego ogrzewania w lodżach nie uświadczyliśmy więc siedzą w części jadalnej w której i tak była najwyższa temperatura regularnie
z naszych ust wydobywały się kłęby pary. Wiem jednak o jakie piece Ci chodzi bo widzieliśmy je niżej we wioskach położonych przy szlaku. Odchodzą one jednak do lamusa
bo także tam wkracza cywilizacja. Stopniowo powstają drogi, a wioski przy popularnych szlakach są już zelektryfikowane.
Tam gdzie nie dociągnięto linii energetycznych prąd zapewniają panele fotowoltaiczne.