No tak... wrócić wróciłam a potem znów mnie poniosło... no i troszeczkę sobie porowerowałam i kręcę dalej... a że na zdrowie mi to wychodzi... to mi w to graj...
zwłaszcza lubię przemierzać rowerem leśne ostępy albo ścieżki nad Wisłą, bo to gdzieś się zapatrzę albo nad jakimś kwiatkiem pochylę i generalnie się nie spieszę... choć odkryłam w sobie również jakieś takieś industrialne sympatie względem mostów, to też się w nie gapię...
a ogród... rośnie sobie bez jakiejś głębszej ingerencji z mej strony, ostatnie podlewanie uskuteczniałam w czerwcu albo z początkiem lipca, po prostu bajka...
i siedzę w nim w sumie niewiele, bo po powrocie z Helu skutecznie mnie z niego wypraszały komary... w zasadzie to ograniczałam się jedynie do sypania niebieskiego dla najmilejszych... ech... żeby takie skuteczne ustrojstwo wyprodukowano dla opuchlaków, ozłociłabym...
teraz znowu trochę mnie ciągnie do ogrodowania, czas by zrobić jakieś rewolucje na rabatach...
to tak w skrócie
To może na koniec wakacji jeszcze parę pocztówek z Helu
No jak długo nie siedzieć w takiej wodzie? Siedziałam
Zachody oglądaliśmy każdego dnia... na koniec zaś zafundowałam sobie samotny spacer na wschód słońca
Jak się okazało, nie była to jednak ostatnia atrakcja pobytu na Helu, bo ta dopadła nas na rondzie we Władysławowie i miała się następująco
Dzięki tym miłym panom i paniom pozostaliśmy na Półwyspie Helskim jeszcze 1,5h...
a potem to już było niczym z kostkami w dominie, korek za korkiem... w efekcie do bramek na A1 dojechaliśmy dopiero po 7h...
ale nic to... i tak tam wrócę
No to pocztówki z Ojcowa
To był intensywnie spacer... przedreptaliśmy 17km... to lubię
I w końcu wpadłam do Wieliczki, choć nie na linie